Zaktualizowano: 16 sie 2020
Powikłaniem diagnostyki lub leczenia może być zgon pacjenta. Niektóre choroby są nieuleczalne, czasem zgodne ze sztuką leczenie może pogorszyć stan chorego. Tak jest na całym świecie i nie da się tego uniknąć. Wyłączam z rozważań celowe działania na szkodę chorego lub rażące zaniedbania. W krajach cywilizowanych, nie tylko pacjent, ale również lekarz jest chroniony, aby mógł z korzyścią dla społeczeństwa, w poczuciu bezpieczeństwa i w sposób opłacalny dla państwa sprawować swoją funkcję. W Polsce trwa nagonka na lekarzy napędzana osobistą wendetą niektórych prokuratorów. Planowane jest karanie więzieniem za zgon pacjenta, co więcej, często rezygnuje się w łatwych osądach z domniemania niewinności. Jest też grupa zdemoralizowanych prawników, którzy specjalizują się w tępieniu lekarzy i podjudzają rodziny do oportunistycznych roszczeń. Wcale nie chodzi tu o walkę z błędami w sztuce, tylko o próbę bezdusznego wyłudzenia odszkodowania. Te skandaliczne poczynania stawiają lekarzy w jednym szeregu z pospolitymi przestępcami, z tym jednak, że nazwisk morderców z reguły nie ujawnia się w mediach. To wszystko dzieje się w kraju, w którym ochrona zdrowia jest od dziesięcioleci niedoinwestowana. To, że jakoś to jeszcze funkcjonuje zawdzięczamy mocnym karkom, poświęceniu i desperacji lekarzy i pielęgniarek. W szpitalu brakuje wszystkiego, ale przede wszystkim personelu. Jakim prawem ktokolwiek myślący może wymagać braku zdarzeń niepożądanych w ogóle, a w szczególności kiedy konieczne jest robienie w pędzie kilku rzeczy naraz?! Zamiast zwiększyć nakłady na ochronę zdrowia i zatrudnić adekwatną ilość personelu, planuje się karać więzieniem tych lekarzy, którzy pracują za dwóch. Przykład z własnego podwórka - mój wczorajszy dyżur z młodszą koleżanką - dwa ciężkie przyjęcia do oddziału jednocześnie. W trakcie badania chorych - pilne wezwanie do sąsiedniego oddziału dializ, którego starszy dyżurny nie powinien w ogóle opuszczać, ale musi, bo od kilku lat brakuje lekarzy do dyżurowania w klinice. 24-godzinne dyżury są sprawowane nie przez trzech, ale przez dwóch lekarzy. Jeden z nich może być rezydentem zaraz po studiach i właściwie nie jest samodzielnym lekarzem i wszystkie jego poczynania powinny być weryfikowane przez starszego. Na dializach - ciężkie powikłanie, wymagające kilkudziesięciominutowej interwencji. W tym czasie pacjent nowo przyjęty w oddziale czeka na zlecenia. Na to nakłada się telefon z prośbą o pilną konsultację w innej klinice - pacjent z zagrożeniem życia, wymagający dializ, którego trzeba osobiście zbadać (oczywiście nie opuszczając ośrodka dializ, gdzie zawsze coś może się wydarzyć). Niekiedy mam ciężki dyżur, gdzie kolejka pilnych spraw wydłuża się i nie ma do kogo zwrócić się o pomoc. To sytuacja rozpaczliwa, szczególnie, że wszystko trzeba wywalczyć, wyprosić, wychodzić, brak fartuchów, monitorów, niektórych leków itp. Może się zdarzyć reanimacja, rzadko dwie naraz. A co jeśli będą trzy w tym samym czasie? Plus przyjęcie i zasłabnięcie i nadciśnienie do wyrównania i kilka drobnych interwencji (czy są rzeczywiście drobne można powiedzieć dopiero po zbadaniu chorego i tu też zdarzają się niespodzianki, jak to na froncie). Dalibyście radę? To tak, jakby wymagać od pracownika fizycznego, aby jednocześnie malował sufit, kładł wykładzinę i rąbał drzewo do kominka, no i jeszcze skoczył do sklepu po ziemniaki. Od lekarza wymaga się, aby robił kilka rzeczy naraz, a jak coś nie wyjdzie, to straszy się go więzieniem. Tak chcecie? Jeśli nie, to odezwijcie się. Publicznie. Wspierajcie lekarzy nie tylko oklaskami.
Autor: Mirek Jędras